czwartek, 6 czerwca 2013

O longanie słów kilka

Ostatnio mam bardzo ograniczony czas i na gotowanie i na blogowanie, więc w przerwie zamieszczam parę słów o Longanie. Jest to owoc z którym spotkaliśmy się w Malezji i  w zasadzie do tej pory tylko tam. Czy wiedzieliśmy co będziemy jedli? Oczywiście że nie. Będąc na Langkawi natrafiliśmy na stoisko z całym mnóstwem owoców, część była nam bardziej, część mniej znana. Ale longana spotkaliśmy po raz pierwszy. Nawet nie byliśmy pewni czy i jak to się je. Ale jak to mawiają: kto nie ryzykuje ten nie ma, kupiliśmy i spróbowaliśmy. Tu odrobinkę o tym co z tych naszych prób wyszło.


Longan a jak mówi ciocia Wikipedia Dimocarpus longan jest owocem z rodziny mydleńcowatych, co znaczy nie mniej ni więcej tylko tyle, że jego bliskimi krewnymi są o wiele bardziej nam znane Liczi i Rambutan. Różni się on jednak od swych krewniaków skórką. Zamiast miękkiej wyposażonej w długie kolce skórki, jest bardziej twarda i gładka łupinka. Longany w Azji sprzedawane są w pęczkach na łodyżkach tak jak widać na obrazku powyżej. Warto równiej zwrócić uwagę na jego nazwę w języku chińskim lóng yǎn oznacza smocze oko. Malajowie tłumaczą natomiast nazwę jako kocie oko. 

Longana obiera się bardzo prosto. Trzeba go mocno ścisnąć, aż łupina pęknie. Następnie wyjmujemy owoc.  Pozbawiamy go pestki i voila. 




My jedliśmy tylko miąższ który w smaku jest słodki i wyrazisty, ale jak podaje ciocia wiki pestka też jest jadalna. Piliśmy także koktajl na bazie jego owoców. I taki też mam w planach przyrządzić w najbliższym czasie, gdyż z Azji przyjechały z nami dwie puszki owoców longana w zalewie. Na efekty jednak musicie jeszcze trochę poczekać. Aż będzie "ten moment" żeby puszki otworzyć. 

Podobno owoce w puszce też są dostępne u nas. Ja się jednak jeszcze z nimi nie spotkałam, jednak jakby ktoś trafił to bardzo bym prosiła o znak :)

Pozdrawiam ciepło. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz